Tak się spełniają marzenia....
Garść wspomnień. Sięgam pamięcią końcówki zeszłego lata a początku jesieni.
Byłam bardzo zmęczona, zniechęcona...ostatkami sił, które wykrzesałam z siebie zadecydowałam: biorę plecak i jadę w świat. I dosłownie tak zrobiłam. Zabrałam ze sobą dobrą koleżankę, plecak z podstawowymi rzeczami tak aby przeżyć: Szczoteczka do zębów, sukienkę, zeszyt do spisywania moich przemyśleń, mapę i mnóstwo adrenaliny.
Nina, moja dobra koleżanka przyjechała do mnie około północy, spać poszłyśmy około 2 w nocy wstałyśmy około 4 nad ranem co by się nie spóźnić na samolot. Na samolot, który miał nas zabrać na koniec świata. To był nasz pierwszy lot samolotem. Pamiętam że na lotnisku było niewiele ludzi a na dworze nie było zbyt ciepło, więc opatulone w polarach siedziałyśmy na lotnisku. W pewnym momencie uznałam, że warto rozpocząć tę wyprawę od kubka bardzo dobrej kawy...I tak się stało! Od tego momentu kawa była wszędzie i przy każdej okazji...
W samolocie nie było wcale tak fajnie. Ninie się podobało a ja delikatnie mówiąc byłam przerażona. Było wysoko, trzęsło, przypominały mi się wszystkie filmy katastroficzne jakie w życiu widziałam...Za oknem były chmury, chmur, chmury...zabrałam się do czytania książki. Musiałam sie czymś zająć by nie myśleć ile to km nad ziemią jestem. W pewnym momencie Nina pociągnęla mnie za rękaw i powiedziała:patrz za okno! - popatrzyłam, trochę niepewnie bo wysoko...Cudny, przepiękny błękit morza! Na morzu małe statki...nie było już chmur, słońce odbijało się w morzu. Tego nie można zapomnieć.
Lądowanie było najgorszym momentem całego lotu. Ciężko to przeżyłam, Nina się delikatnie ze mnie śmiała...miała rację bo wcale nie było tak źle (:
Wylądowaliśmy. Przedarłyśmy się przez tłum ludzi wychodzący z samolotu i stanęłyśmy na płycie lotniska...
BENVENUTO!!!
Rzym. Temperatura powietrza coś około 33 stopni celcjusza - a w Polsce 15 - ha ha!
Nina: Dominika, i co dalej? gdzie idziemy?
Dominika: Nina, idziemy za ludem, lud wie gdzie idzie....
I tak znalazłysmy plecaki, znalazłysmy wyjście z lotniska na peron pociagu, który zawiózł nas aż do metra. Po podróży trafilyśmy na miejsce naszego noclegu. I kawa!!!! Najlepsza kawa na świecie, w cudnej małej filiżance, czarny włoski skarb. ..
Potem była Florencja, Piza, Siena. Ostia...
Wyjazd miał być spełnieniem jednego małego marzenia. Takiego naprawdę jednego z wielu choć niezwyklego. I był idealny. Spełniło się moje marzenie - wypiłam kawę siedząc na słonecznym Rzymskim placu czytając ksiażki i obserwując dookola tłumy ludzi....
Warto dążyć do tego by spełniać swoje marzenia.